Długo wahaliśmy się czy publikować ten materiał. W poprzednich częściach – Poszukiwania #1, Remont #2 i Finał #3 chwaliliśmy się przebiegiem całej operacji. Dziś będzie mniej idealnie. Nie jest łatwo przyznawać się do popełnionych błędów, a zwłaszcza na samym początku przygody. Prawda jest jednak taka, że początki każdej działalności to okres, w którym najczęściej zdarzają się wpadki. Niech dzisiejszy wpis posłuży jako pociecha tym, którzy boją się remontu, ponieważ boją się porażki.
Spokojnie! Na pewno coś nie wyjdzie 😉. Ale to niiic – jak mówi nasza córka, kiedy niechcący rozwali w mieszkaniu coś w drobny mak.
Jak się za chwilę przekonasz, nawet najlepiej zaplanowany remont może okazać się niemożliwy do zrealizowania w terminie. I to nieraz z przyczyn zupełnie od Ciebie niezależnych.
Skoszone płytki
Pierwszym, ale niezawinionym przez nas problemem, okazała się być kompozycja z niewielkich, podłużnych, układanych w jodełkę płytek na jednej ze ścian łazienki. Ekipa remontowa rozpoczęła układanie tej ściany jako pierwszej zaraz po ustawieniu wanny i stelaża toalety. Tak się złożyło, że Ania i ja przyjechaliśmy na plac budowy w momencie, gdy ściana była niemal w zupełności ułożona. Pozostało tylko kilka płytek do docięcia. Opisana kompozycja ułożona była prostopadle do wejścia po stronie prawej.
Stojąc w drzwiach nikomu nic się nie rzucało w oczy, lecz gdy Ania stanęła na środku łazienki usłyszałem – Tomeeeek… Oznaczało to, że coś jest nie tak. Co się okazało? Jodełka, która z założenia miała być ułożona prostopadle do podłogi lekko chyliła się w prawo. Czy bardzo? I tak i nie. Na przestrzeni 2,6 m (czyli od podłogi do sufitu) uciekło jakieś 1,5 płytki, czyli około 20cm.
Po długich przemyśleniach zdecydowaliśmy nie skuwać tak ułożonych płytek. Argumenty, które przeważyły szalę to:
- białe płytki o nierównej powierzchni i białe spoiny sprawiały, że wada nie była tak widoczna, jak zaraz po ułożeniu z ciemnymi przestrzeniami zamiast spoin – przyznam, że sam pewnie bym tego nie zauważył, gdyby nie Ania
- na środku tej ściany zawisło naprawdę duże okrągłe lustro, a pod nim stanęła umywalka. To również gubiło wadę.
- ściana znajdowała się prostopadle do wejścia i nikt stojąc w drzwiach nie dostrzegał tej nierówności
- koszty i czas – przełożenie płytek trwałoby przynajmniej dwa kolejne dni z uwagi na to, że klej już porządnie związał, a opisywane płytki były dość miękką i suchą ceramiką, więc nie było szans na odzyskanie nawet połowy ze zużytych kafelków
- płytki były ułożone solidnie, a delikatne, niemal niezauważalne nachylenie nie miało żadnego wpływu na użytkowanie łazienki
Przeprowadziliśmy nawet test na naszych znajomych, którzy mieli okazję obejrzeć mieszkanie zaraz po wykończeniu. Im także nic nie rzuciło się w oczy.
(Za)duże lustro…
Na środku opisanej wcześniej ściany planowaliśmy umieścić wiszącą, wykonaną na wymiar szafkę pod umywalkę oraz lustro. Wybraliśmy okrągły Stockholm z Ikea. Korzystając z obecności fachowca od płytek poprosiłem o wywiercenie otworów pod haki, na których zawieszę lustro. Zaraz po przywiezieniu luster postanowiłem je przymierzyć i… zapadła cisza. Okazało się, że przewód zasilający kinkiet, który miał być bezpośrednio nad lustrem znalazł się za nim. Jakieś 10 cm poniżej jego górnej krawędzi.
Niestety, nie było już możliwości zastosowania bezinwazyjnych metod. Kilka płytek musiało zostać usuniętych i przesunęliśmy punkt oświetleniowy. Na szczęście zapas przewodu, jaki pozostawił elektryk pozwolił uniknąć sztukowania kabla zasilającego, co powiększyło by rozmiary tej wpadki.
W tym miejscu przyznaję się do winy. Zwyczajnie nie przyszło mi do głowy, aby sprawdzić przed rozpoczęciem prac czy kinkiet znajdzie się na właściwej wysokości.
Ściśnięte kolanko
O tej awarii miałem już okazję wspomnieć przy artykule na temat ubezpieczeń. Korzystając z kilku tygodni wolnego pomiędzy odbiorem kluczy do mieszkań, a przybyciem ekipy remontowej chciałem przygotować mieszkania do nadchodzących prac. Z uwagi na to, że, każdy remont w mieszkaniu deweloperskim zaczyna się od montażu toalety postanowiłem zamontować w obu mieszkaniach stelaże i muszle toaletowe. Oba stelaże rozmieściłem, przytwierdziłem do ścian i posadzek, a następnie podłączyłem wodę do spłuczek i odpływy do kanalizacji. Wszystko wydawało się być szczelne, więc budowlańcy po jakimś czasie zabudowali obie spłuczki płytami i położyli na nich płytki.
Gdy pierwsze z mieszkań było już niemal gotowe, odwiedził nas jeden z członków ekipy robiącej remont w mieszkaniu poniżej i oznajmił, że zalewamy im łazienkę… Poszukiwania przecieku zaprowadziły nas pod spłuczkę, gdzie w obudowie stelaża toalety znaleźliśmy kilka litrów wody. Powodem awarii było pęknięte kolanko, przy pomocy którego podłączyłem wodę do spłuczki. Pech chciał, że awaria ujawniła się, gdy niemal wszystkie prace w tej łazience zostały ukończone.
Nie wiem do końca, czy to była moja wina i zbyt mocno dokręciłem kształtkę, czy może była to wada fabryczna tego elementu. Fakt jest taki, awarię zakończyła częściowa rozbiórka obudowy spłuczki, wymiana uszkodzonego elementy i solidne wysuszenie wnętrza zabudowy.
Trzeba jeszcze zmieścić pralkę
No tak… Jak już wspomniałem, osobiście rozmieszczałem stelaże pod toalety. Nie przewidziałem, że w ramach łapania kątów prostych moi budowlańcy umieszczą podwójną płytę gipsowo-kartonową i grubą warstwę kleju do płytek na bokach zabudowy. W konsekwencji, przestrzeń, jaką zarezerwowałem sobie pomiędzy zabudową a ścianą zmniejszyła się z 63 na 60 cm. W tej wnęce miała stanąć pralka, której szerokość to właśnie niecałe 60cm.
Niby wszystko było OK, ale po wstawieniu zabudowy meblowej pralka mieściła się tam na styk i żeby ją włożyć lub wyjąć trzeba zdjąć opaskę z ościeżnicy drzwi…
Pralka mówisz… ?
A no pralka… Zamówiłem ją, tak jak resztę AGD w jednym z popularnych sklepów internetowych. W związku z tym, że nie byłem w stanie odebrać sprzętu osobiście poprosiłem Anię, aby przyjechała na miejsce i dopilnowała wniesienia sprzętów do mieszkań. Pozornie wszystko było w porządku. Lodówka, pralka, piekarnik, zmywarka i płyta indukcyjna dojechały w jednym kawałku. Niestety, kiedy postanowiłem rozpocząć montaż poszczególnych sprzętów moją uwagę przykuł tył pralki. Otóż metalowa obudowa była tam nieco zniekształcona. Później odkryłem, że przyciski sterujące wyglądają jakość dziwnie.
Domyślać się jedynie mogę, co się wydarzyło. Prawdopodobnie, moje urządzenie (i kilka innych) spadło gdzieś na magazynie, a pomysłowi magazynierzy postanowili z popsutych maszyn złożyć przynajmniej jedno działające. Ania tego nie zauważyła i potwierdziła odbiór urządzenia bez zastrzeżeń. Pracownicy sklepu, którzy przywieźli sprzęt również o niczym nas nie poinformowali. Na szczęście przybyły na miejsce serwisant naprawił panel sterujący, przetestował urządzenie i potwierdził, że jest sprawne i można korzystać z niego bezpiecznie.
Jeszcze drzwi… Gdyby tamtej wpadki było za mało
Co do drzwi, to spowodowały one bodajże największe opóźnienie w całej naszej inwestycji. Kiedy byliśmy mniej więcej w połowie remontu zadzwonił do mnie producent drzwi i poinformował, że w ciągu dwóch dni pojawi się u mnie kurier i dostarczy mi dwa drewniane skrzydła. Po wniesieniu i rozpakowaniu skrzydeł okazało się, że uszkodzone… Miały powyrywane zawiasy i były poobijane. Całe szczęście, że kurier, do którego natychmiast zadzwoniłem wrócił i wypisał protokół szkody, na podstawie którego mogłem złożyć reklamację. Producent stanął na wysokości zadania i dosłał nowe. Niestety dopiero po kolejnych 5 tygodniach. Co więcej, ekipa remontowa zakończyła wszystkie prace dużo wcześniej, spakowała walizki i wróciła do domu. Drzwi musiałem wstawić sam…
Więcej grzechów nie było… nie wtedy 😊. Za to, z każdej wpadki wyciągnęliśmy wnioski na przyszłość. Podsumowując, ja solidnie upewniam się czy właściwie podłączyłem hydraulikę, a Ania dokładnie przygląda się każdemu przyciskowi na AGD odbieranym od kuriera 😉.