W części #1 opowiedziałam Wam, jak znaleźliśmy dwa mieszkania pod inwestycję i ruszył nasz pierwszy samodzielny projekt. Teraz pokażę Wam jak wyglądał remont, powiem kto wybrał cudowne czarno-białe płytki na podłogę. Zdradzę też, dlaczego wybraliśmy stolarza oddalonego od nas o 350 km, a meble na miejscu skręcał farmaceuta. 😉
Kasia – projektantka.
Z Kasią z ideovo.pl znamy się jeszcze ze studiów. Po wielu latach spotkałyśmy się na biurowym korytarzu, żeby po raz kolejny spotkać się na spacerze w parku niedaleko naszego domu. Wtedy okazało się, że Kasia od kilku lat z zaangażowaniem rozwija swoje zamiłowanie do projektowania wnętrz. Kiedy tylko pojawił się temat mieszkań, od razu wiedziałam, że do naszego projektu chcę Kasię.
Dlaczego? Bo zależało mi na kilku spotkaniach i przegadaniu konkretnych zagadnień. Nie potrzebowałam kompletnego projektu, jedynie solidnych konsultacji. Spotkałyśmy się u mnie. Przy mieszance krakowskiej obgadałyśmy najważniejsze kwestie. Z Tomkiem przygotowaliśmy listę pytań do Kasi. Chcieliśmy upewnić się co do kierunku naszych działań. Kasia dodała kilka patentów, na które sami byśmy nie wpadli. Moim ulubionym były górne szafki kuchenne ustawione na podłodze. Dzięki nim zyskaliśmy dodatkowy blat roboczy i miejsce do przechowywania w dość małym pomieszczeniu. Jednocześnie uniknęliśmy ciasnego przejścia do pokoju. –> Jak to wyglądało można zobaczyć na naszym Instagramie.
Od Kasi oczekiwałam pomocy w zakresie doboru kolorystyki. Wiedziałam, że ma to być drewno, biel i szarość. Nie zakładałam wielu kolorów. Pomyślicie: „No, to poszalałaś! Gdzie tu pole do popisu?”. Kasia podpowiedziała mi absolutny hit obu mieszkań!
Chodzi o cudowne płytki w mozaikę z biało-czarnych trójkącików, które nadały charakteru obu wnętrzom. Również za pomysłem Kasi dobierałam sześciokątne płytki nad blatem i szkliwione białe kafelki w łazienkach. Nasz pierwotny plan zakładał wynajmowanie kompletnie umeblowanego mieszkania. W związku z tym projektantka przygotowała dla nas całą aranżacje meblową, która niestety nie doczekała się realizacji, bo zmieniliśmy plany.
Andrzej – mistrz od detali.
W nasz remont zaangażowaliśmy najlepszego fachowca jakiego znamy – kuzyna Andrzeja, który poza ogromną zaletą w postaci poczucia humoru, jest przede wszystkim świetnym wykończeniowcem. Na marginesie dodam, że jest jeszcze świetniejszym konstruktorem kominków, gdyby ktoś potrzebował piszcie! Wracając do umiejętności wykończeniowych Andrzeja, wiedzieliśmy, że chcemy Jego i tylko Jego, ponieważ oboje widzieliśmy jak pracuje i wiedzieliśmy, że zrobi to z największą możliwą starannością. Są remonty, które przeprowadzi każdy, są takie, które przeprowadzi ktokolwiek, a tutaj potrzeba było prawdziwego Mistrza! Dlatego czekaliśmy na Niego aż do stycznia. Wiedzieliśmy, że w mieszkaniu w takiej lokalizacji i w tym standardzie, każda płytka musi być położona idealnie.
Nasz spec przyjechał do mieszkania między Bożym Narodzeniem, a Nowym Rokiem. Zostawił sprzęty i obejrzał włości. Po nowym roku był już na miejscu, żeby z bliska przyjrzeć się przeróbkom hydraulicznym Tomka. Od listopada Tomasz po pracy, sukcesywnie podkuwał i przekładał część instalacji, żeby dopasować wszystko pod rozkłady funkcjonalne przewidziane w projekcie Kasi.
Zmiennicy.
Przez cały styczeń i luty trwały intensywne prace na miejscu i w domu. Tomek z mistrzem i jego pomocnikiem na budowie, ja w domu z dziewczynkami. Kiedy dzieci spały, ja szukałam płytek w sieci, rezerwowałam je po marketach, dobierałam dodatki typu lustro i uchwyty do szafek. Kiedy Tomek po pracy jechał malować ściany, ja wymiarowałam szafy i konsultowałam ze stolarzem ilości i rozmieszczenie szuflad. Dzięki temu, że przez jakiś czas była z nami moja mama i siostra, mogliśmy wyskoczyć do marketu budowlanego, żeby na żywym organizmie dopasować elementy.
Grafik zajęć domowych i budowlanych pękał w szwach. Kiedy nie było babci, nasze pomocne elfy szły z nami. Ula do dziś najbardziej z tatą lubi jeździć do … Castoramy.
Stolarz na odległość.
Wspominałam, że wymiarowanie i konsultowanie szafek od stolarza odbywało się na odległość. Dlaczego nie na miejscu? Z bardzo prozaicznego powodu. Nasz projekt zakładał zabudowę, której wykonanie na miejscu wiązało by się z kosmiczną ceną. W porównaniu z wyceną zrobioną przez stolarza pochodzącego z rodzinnych stron, kosztowałaby nawet dwa razy więcej. Czy się nie baliśmy?
Jakby to powiedzieć. Nie. Od początku wiadomo było, że meble będziemy montować samodzielnie, dlatego absolutnie kluczowe było dobre i dokładne wymierzenie przestrzeni. Stolarz, któremu zleciliśmy to zadanie, cztery lata wcześniej zrobił w ten sam sposób całą zabudowę w naszym prywatnym mieszkaniu. Niektóre szafki wymierzone były z dokładnością do pół centymetra. I wszystko spasowało! 😊
Farmaceuta do skręcania mebli dostępny od zaraz!
Meble w mieszkaniu ustawialiśmy samodzielnie. Nadużywam znacznie określenia „my”, ponieważ ja wtedy ustawiałam głównie dietę mojego niemowlaka i zabawki na półkach. Całą pracę wykonał Tomek z pomocą swojego prywatnego, osobistego wujka. Lata praktyk w sklepie meblowym mamy opłaciły się! Do tego farmaceutyczna dokładność. Tomasz opanował nawet podstawowy program do projektowania mebli, żeby cała zabudowa, chociaż robiona na odległość, była rzeczywiście “na wymiar”. Nie mogło nie wyjść! 😉 I wyszło.
A jak wyszło? Zobacz efekt końcowy w części #3.
Projekt rodzinny i wielopokoleniowy? 🙂